poniedziałek, 1 czerwca 2015

Rozdział 2: Dawna miłość

Cassidy POV:
Znacie to uczucie, kiedy wasz żołądek się ściska ze stresu i nerwów? Ja znam. I właśnie dzisiaj obudziłam się z takim uczuciem. Miałam ogromny lęk...ogromny lęk przed Malią. Wiedziałam, że czeka mnie konfrontacja z nią, twarzą w twarz. Była na mnie ogromnie wściekła i wiedziałam to doskonale. Ale nie wiedziałam, co ja jej zrobiłam. Zatańczyłam niewinny taniec ze Stilesem. Nie całowaliśmy się, nie obściskiwaliśmy. Jedynie kołysaliśmy się przytuleni w rytm muzyki. To wszystko. Nie chciałam iść do szkoły. Namawiałam mamę, żebym mogła zostać w domu. Nigdy tego nie robiłam, nigdy nie oszukiwałam moich rodziców. Co jest dziwne. Postanowiłam, że po prostu powiem, że źle się czuję. Jestem przekonana, że mama się zgodzi. Byłam jej jedyną córeczką, którą kochała ponad życie.
- Mamo bardzo boli mnie brzuch. Mogę zostać w domu? - zrobiłam przysłowiowe "oczy ze Shreka"
- Na pewno nie dasz rady? - spytała z zaniepokojeniem. Przyglądała mi się uważnie, próbując wyczuć nutkę kłamstwa. Stresowałam się i zaczęłam się pocić z nerwów.
- Nie wyglądasz za dobrze, ale nieładnie będzie, jak nie pojawisz się drugiego dnia w szkole- posłała mi minę, jaką człowiek robi, kiedy nie jest czegoś pewny.
- Co to za różnica- westchnęłam - czy to drugi czy trzeci dzień - próbowałam ją przekonać, lecz była nieugięta i wtedy zdałam sobie sprawę, że nic nie wskóram. Z niechęcią wyczołgałam się z mojej przyjemnej i cieplutkiej pościeli. Ten dzień zapowiada się nieźle(mam nadzieję, że ktoś wyczuł mój sarkazm).
Przy szafkach stały Allison i Lydia, które posłały mi lekkie uśmiechy. Pewnie nie były pewne, co do mojej osoby. W końcu Malia to ich najlepsza przyjaciółka, więc wiadomo, że biorą jej stronę. Nie mam do nich żalu. Podeszłam powolnym krokiem.
- Hej - uśmiechnęłam się do nich szeroko. Może mój uśmiech coś zdziała.
- Chciałyśmy cię przeprosić - odezwała się Allison.
- Właściwie Malia uniosła się niepotrzebnie, bo ty nic nie zrobiłaś - Lydia posłała mi przepraszające spojrzenie. W tym momencie wiedziałam, że dziewczyny nie były na mnie złe. Po prostu trudno było im wziąć moją stronę, kiedy znały mnie zaledwie jeden dzień. Rozmawiałyśmy całkowicie normalnie. Gadałyśmy o tej nieszczęsnej imprezie i....teście z historii. Serio?! Ledwie zaczął się rok szkolny, a nauczyciel już ubzdurał sobie, żeby zrobić nam test. Cudownie. Powitał nas szerokim, złośliwym uśmieszkiem. Co za gnom, pewnie sprawia mu to uczucie satysfakcji, kiedy widzi swoich uczniów wkurzonych i oczywiście nic nie wiedzących. Test, tak jak się domyśliłam, był z wojny secesyjnej. Na całe szczęście przeczytałam małe co nie co wczoraj. Nie stresowałam się tak bardzo. Pytania były banalne. Nie poległam, dałam radę. Szliśmy wszyscy na stołówkę, zaczęła się przerwa śniadaniowa. Stałam już przy barze samoobsługowym. Nałożyłam sobie niskokaloryczną sałatkę. Już szłam do stolika, kiedy ktoś mnie perfidnie popchnął. Tym ktosiem była Malia. No kto by się spodziewał....Dziewczyna chyba nie ma zamiaru odpuścić. Oczywiście cała zawartość mojego talerza wylądowała na mojej nowej bluzce "Chanel", którą dostałam od taty na urodziny. Kipiałam ze złości. Czułam, że momentalnie zrobiłam się czerwona na buzi. Kto by się nie zrobił....Co za głupia krowa, co ona sobie myśli. Targało mną od środka. Miałam ochotę jej przywalić i zmyć z jej twarzy ten głupi uśmieszek, który ciągle jej towarzyszył. Wytarłam swoją bluzkę i z zaciśniętymi pięściami ruszyłam do toalety. Musiałam się jakoś doprowadzić do porządku. Zaraz po mnie w toalecie znalazły się się koleżanki.
- Wiem, że jest waszą przyjaciółką, ale ona jest głupią suką - wysyczałam, spoglądając w odbicie, w którym znajdowały się dziewczyny.
- Jest nam strasznie przykro - powiedziały jednocześnie.
- Porozmawiamy z nią, zachowała się karygodnie - powiedziała rozzłoszczona Lydia.
- A ja ją zaraz tu zawołam - wykrzyczała Allison, równie zniesmaczona tą całą sytuacją. W tej samej chwili do środka weszła ta szmata. Spoglądała na mnie z pogardą, uśmiechając się ironicznie.
- Chyba nie musisz mnie wołać All - puściła oczko brunetce - a teraz ty - wskazała na mnie. Chyba chce zacząć wojnę. Nie ma sprawy. Raczej nie chce się spotkać z moją pięścią.
- Pieprz się - splunęłam. A ona, jak oparzona ruszyła w moją stronę. Nie dowierzała, że byłam w stanie się tak odezwać. Ja poczułam się dumna. Ktoś musiał jej pokazać, gdzie raki zimują.
- Coś ty powiedziała? - spoglądała na mnie gniewnie. To, co powiedziałam idiotko. Pff
- To co słyszałaś - powiedziałam pewna swoich słów.
- Odszczekaj to suko - wysyczała. No i teraz mnie rozwścieczyła. Nie mogłam pozwolić, takiej wieśniarze, żeby mnie obrażała.
- O ty jędzo - i rzuciłam się na nią z łapami. Chciałam jej wydrapać oczy. Zaczęłyśmy się popychać, szarpać za włosy. Dziewczyny jedynie się odsunęły, były w totalnym szoku. W jednej sekundzie poczułam silne uderzenie w policzek. O nieee..... Dobrze, że w Nowym Yorku ćwiczyłam karate i kick boxing. Zasadziłam jej silnego kopniaka brzuch, a do tego wymierzyłam jej policzek. Nawet nie wiem kiedy, ale poczułam, jak ktoś złapał mnie w talii i próbował mnie od niej odciągnąć. Bo teraz zaczęłyśmy się okładać pięściami. Myślałam, że to któraś z dziewczyn. Jednak okazało się inaczej. To był Stiles. Patrzyłam na niego w totalnym amoku. Nadal górowały nade mną emocje. Chłopcy wyprowadzili nas z toalety. W ogóle, jak oni się tam znaleźli? Widocznie musiała po nich pójść Lydia, ja nawet tego nie zauważyłam. Nie zauważyłam również lejącej się krwi z mojej wargi, była mocno rozcięta. Moja przeciwniczka też nie miała za wesoło. Jej nos był cały we krwi.
- Postaw mnie! - krzyczałam na korytarzu. Chciałam jej jeszcze dołożyć. Malii było też mało.
- Przestań - powiedział stanowczo chłopak. Był zażenowany. Ja też zaczęłam się wstydzić i żałować tej całej sytuacji. W mgnieniu oka pojawiła się dyrektorka szkoły. W tym momencie zaczął się koszmar. Zawołała nas dwie do swojego gabinetu.
- Dziewczyny - zaczęła, a ja już miałam gęsią skórkę - to co zrobiłyście....było skandaliczne - brakowało jej słów - nigdy nie widziałam, żeby dziewczyny tak się lały - spojrzała na nas zawiedziona.
- Jeżeli jeszcze coś przeskrobiecie, zostaniecie zawieszone w prawach uczniach - powiedziała formalnym głosem. Ufff, dobrze, że nie było aż tak źle.
- Dobrze pani dyrektor, przepraszam. Do widzenia - pożegnałam się z kobietą i wyszłam. Miałam teraz kolejne zmartwienie na głowie. Pierwszy trening lacrosse. Przebrałam się w toalecie. Przecież nie mogłam przebierać się z chłopcami. Byłam gotowa, więc weszłam do ich szatni. Niektórzy jeszcze się przebierali, ale nie zwrócili uwagi, kiedy weszłam. Większość natomiast zaczęła gwizdać i zachowywać się, jak kompletne dzieciaki. Prychnęłam śmiechem. Na końcu szatni zauważyłam Scotta i Stilesa. Uśmiechnęłam się do nich, chłopcy zaczęli mi machać. Podeszłam do nich.
- Umiesz grać świetnie w lacrosse, umiesz się bić i co jeszcze potrafisz? - Scott spojrzał z błyskiem w oku, był zachwycony. Haha
- Hmmm no nie wiem - powiedziałam słodko. Stiles tylko bacznie mnie obserwował. Był jakby nieobecny. Czyżby miał zły dzień? Nie zwracając na to dłużej uwagi, wyszłam na boisko. Trener już stał z gwizdkiem w buzi. On musi chyba nawet z nim spać. Najpierw kazał nam okrążyć trzy razy boisko, potem musieliśmy się rozciągać, a po tym wszystkim zaczęliśmy grać. Chłopcy podawali tylko do siebie. Żaden nie podał do mnie. Było mi przykro. Gdy Stiles otrzymał piłkę, jako jedyny mi podał. Byłam mu wdzięczna. Zaczęłam biec z wszystkich sił w stronę bramki. Na bramce stał Scott. Omijałam pozostałych graczy, nad ostatnim zrobiłam salto i wrzuciłam piłkę do bramki. Jako pierwsza strzeliłam gola. Wszyscy klaskali. Stiles miał minę pełną uznania. Reszta treningu przeminęła zwyczajnie. Dwa gole strzelił Liam i skończyliśmy trening. Trener zawołał mnie na krótką rozmowę.
- Wiedziałem, że to będzie dobra decyzja - wystawił kciuki, całkowicie podekscytowany.
- Emm? - nie byłam pewna o czym on mówił.
- Żeby przyjąć cię do drużyny - rozjaśnił nieco swoją poprzednią wypowiedź - i powiedz mi kochana, czy ty jesteś boginią. twoje salto było w dechę - wydarł się. To były miłe słowa. Ale prawda była taka, że byłam zwyczajną nastolatką.
- Byłam kiedyś cheerleaderką, więc dlatego umiem salto - puściłam mu oczko, dumna z siebie. W nowojorskiej szkole należałam do najważniejszej drużyny, czyli drużyny cheerleaderek.
- To wszystko wyjaśnia - zauważył. Gdy skończyliśmy rozmawiać, kierowałam się już w stronę domu. W tej niesamowitej podróży postanowił towarzyszyć mi o dziwo, Stiles. Był całkowicie wyluzowany, miał ręce w kieszeni, spokojnie kroczył. To był przyjemny widok.
- Czemu biłyście się z Malią? - spytał nie owijając w bawełnę. Pewnie gryzło go to od dłuższej chwili. Przecież Malia była jego dziewczyną, więc musiał dowiedzieć się wszystkiego.
- Ehh nie ważne - głośno westchnęłam. Nie miałam ochoty poruszać tego tematu. To była jego dziewczyna, nie chciałam jej przy nim oczerniać.
- No powiedz - nalegał. W końcu się ugięłam.
- Wiesz, że była wkurzona o wczoraj - zaczęłam, a on tylko machnął ręką - więc na stołówcę się na mnie zemściła - obserwowałam reakcję chłopaka.
- W jaki sposób? - spytał nieświadomy tego, co zrobiła jego dziewczyna.
- Popchnęła mnie, kiedy szłam z tacą, na której znajdowała się moja sałatka. I jak pewnie się domyślasz, sałatka wylądowała na mojej bluzce - mówiłam to z ogromną goryczą i wstydem.
- Tak bardzo cię przepraszam za jej zachowanie. Zachowała się jak świnia. Kocham ją, ale czasem przesadza - w jego oczach było widać ból. Widocznie Malia nie raz zaszła mu za skórę.
- Nie musisz mnie przepraszać, to nie twoja wina - zapewniałam go - i zresztą zdążyłam już się zrewanżować - pochwaliłam się.
- Oj taak zauważyłem - zaczął się śmiać - ale niestety obie na tym ucierpiałyście - powiedział smutnym głosem.
- Warga raczej szybko się zagoi - uspokajałam go, a on znowu zaczął się śmiać. Jego śmiech był zaraźliwy, bo chwilę później ja też zaczęłam się śmiać. Ten śmiech był przyjemny do słuchania. Brzmiał jak mały chłopczyk. Znaleźliśmy się pod moim domem. Przez minutę było trochę niezręcznie, ponieważ zatrzymaliśmy się i nie odezwaliśmy się słowem.
- Przepraszam jeszcze raz - zwiesił głowę w dół - do jutra - uśmiechnął się i przytulił mnie. To było całkiem...miłe.
- Jasne - pomachałam mu i weszłam do domu. Kiedy weszłam do domu doznałam szoku. W moim salonie siedziała Malia, która prowadziła ożywioną konwersację z moim bratem. Co ta żmija tu robi?! I co chce od mojego brata?!
- Emm James - odchrząknęłam. Spoglądając na niego ze zdziwieniem. Skąd oni się znają?
- O hej siostra - posłał mi jeden z tych niewinnych uśmiechów. On coś knuje.
- Co ona tu robi? - wskazałam na brunetkę.
- Przyszła do ciebie, bo chciała pogadać, ale ciebie nie było - zaczął się drapać po głowie - więc postanowiłem być gościnny i zaprosiłem ją do środka, no i do tej pory gadamy - szczerzył się.
- Sądzę, że z Malią raczej nie mamy o czym rozmawiać - posłałam jej ten jeden z wrednych uśmieszków, których używałam, kiedy kogoś nie lubiłam.
- Właściwie powinnam się zbierać. Pogadamy w szkole - powiedziała całkowicie opanowana. Co z tą dziewczyną jest? Jeszcze przed chwilą mnie nienawidziła, biła się ze mną, a teraz chce ze mną rozmawiać. Pewnie któraś z dziewczyn namówiła ją, żeby ze mną pogadała. Ale powiem szczerze, że nie wiele jej to dało. Bo ja nie mam zamiaru z nią rozmawiać. Czuję, że zdążyłam tą dziewczynę już znienawidzić - Pa James, pa Cassidy - spojrzała się niewinnie, ja natomiast całkowicie ją zignorowałam. Kiedy wyszła, od razu rzuciłam się na mojego brata z pretensjami - Co ty odpierdalasz? - wrzasnęłam. Jeszcze tego by brakowało, żeby mój brat "bratał" się z wrogiem.
- Już ci powiedziałem - zignorował mnie - i zresztą nie jest taka zła, źle ją oceniasz - obwiniał mnie. Jak on mógł. Nawet nie wiedział, co tak na prawdę się dzisiaj zdarzyło. Pewnie Malia wybieliła swój wizerunek w jego oczach.
- Nie widzisz może mojej rozciętej wargi? - wskazałam na opuchnięte usta.
- Ty też byłaś niezłym ziółkiem - bronił ją. Co za debil. Powinien brać moją stronę, a nie jej. Wkurzona popędziłam do swojego pokoju. Co za okropny dzień, oby jak najszybciej się skończył. Odrobiłam swoje lekcje  i siedziałam w swoim pokoju, słuchając muzyki. Na jakąś chwilę moje serce przestało bić(oczywiście w przenośni), dostałam smsa od Kaia. Myślałam, że już o mnie zapomniał. A tu jednak nie.
" Hej Cass, tęsknię za tobą. Kocham cię."
Teraz moje oczy wyskoczyły z oczodołów. Że co?! Nie odzywał się do mnie od czasu wyjazdu. Już miałam przeczucie, że ma jakąś dziewczynę. A on wyskakuje mi teraz z takim smsem. Co ja mam sobie myśleć? To nie jest normalne. Co ja mam mu odpisać? Ta nasza relacja stała się chora.
" Hej Kai, też za tobą tęsknię."
Pomyślałam, że nie powinnam go zlewać. Ale nie napisałam mu, że go kocham. Jakoś nie mogłam się przełamać, żeby to napisać. Oddaliłam się od niego, wiedziałam to dobrze, ale on nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie dostałam już od niego odpowiedzi. Może się obraził. Jednak nie. Odpisał.
" Chciałbym, żebyś tu była, w Nowym Yorku. Obok mnie, jak zawsze. Pamiętasz jeszcze, jak było nam dobrze?" Zadał pytanie retoryczne. Oczywiście, że pamiętam. Jest wciąż moim chłopakiem, właściwie nigdy ze sobą nie zerwaliśmy oficjalnie. Kochałam go nadal. I naturalnie za nim tęskniłam. Brakowało mi go cholernie. Ale kiedy nie odzywał się do mnie, zaczynałam o nim zapominać i ból przemijał. Ten ból wynikający z rozłąki. Lecz on przypomniał mi o sobie. To nie był słuszny wybór. Powinien zostawić mnie w spokoju. Mniej bym cierpiała. Zresztą tak łatwo było mu się nie odzywać do mnie przez ten długi czas. Nawet nie zapytał mnie o to, jak mi się tu żyje. Nic. Kompletnie nic. Nie mogłam mu odpisać. Coś mnie hamowało. Może ten żal, żal za to, że mnie olał i to w momencie, kiedy go najbardziej potrzebowałam. Skuliłam się na łóżku i zaczęłam cicho szlochać. Nasza relacja była niesamowicie trudna. Pozostałą część dnia byłam jakaś nieobecna. Jadłam obiad z rodziną i nawet z nimi nie rozmawiałam. Wszystko wydawało mi się teraz takie skomplikowane. Położyłam się spać, nie miałam już siły rozmyślać nad tym wszystkim.
I jak myślicie, co tak nagle skłoniło Kaia do skontaktowania się z Cassidy?


wtorek, 26 maja 2015

Rozdział 1: Początek

Obudził mnie nieznośny dźwięk mojego budzika, właściwie nie dźwięk, tylko piosenka avicii- wake me up, którą zdążyłam już znienawidzić. Ciekawe dlaczego...Leniwie przetarłam oczy i jakoś udało mi się zwalić z łóżka. Popędziłam szybko do łazienki i wzięłam prysznic. Po chwili wróciłam do swojego pokoju i założyłam strój, który wcześniej przygotowałam, czyli jasne, luźne i przetarte jeansy i biały sweter. Po ubraniu się wróciłam do łazienki i zaczęłam kręcić włosy. Z makijażem postanowiłam nie przesadzać, bo uznają mnie za jakąś pustą, wymalowaną lalkę, lub co gorsza clowna, a tego bym nie chciała. Więc jedyne co zrobiłam to pomalowałam rzęsy tuszem, a usta przejechałam różowym błyszczykiem. Byłam już gotowa, więc zeszłam na dół. Mama stała przy kuchence i coś pichciła. Tata siedział z lokalną gazetą w ręku, jak to na porządnego obywatela przystało. Powinnam od razu wspomnieć, że on jest tym porządnym obywatelem zaledwie kilka godzin, ale chyba się tym nie przejmuje, jak to w stylu Harrisona Collinsa. James siedział na przeciwko taty, grzebał coś w swoim Iphonie. Usiadłam obok niego i próbowałam zajrzeć do jego telefonu, lecz uniemożliwił mi to, zakrywając wyświetlacz ręką. Co za frajer. Pewnie pisał z tą Ashley, z którą był. Właściwie to tylko spał, bo nie można tego nazwać byciem ze sobą. Mama położyła na stół talerz wypełniony po brzegi naleśnikami. Zapach unosił się w całym pomieszczeniu. Wszyscy zaczęliśmy się nimi zajadać. Mama niestety postanowiła otworzyć swoją buzię i się odezwać - Córciu - zaczęła, a mi od razu bebechy zaczęły się przewracać, bo wiedziałam jaki temat poruszy - Za trzy tygodnie twoje urodziny, co planujesz robić? - spytała strasznie przejęta. A co ja mogę robić w tej dziurze? Zwłaszcza bez swoich przyjaciół i chłopaka?! Nawet głupiej imprezy nie mogę urządzić, no bo kogo zaproszę....Jestem skazana jedynie na towarzystwo mojej rodziny, co nie zbytnio mi odpowiada.
- No i?- spojrzałam na nią z irytacją.
- No i powinnaś urządzić jakąś imprezę. Osiemnaste urodziny są najważniejsze w życiu- ta kobieta chyba nie wie co wygaduje. Jej łatwo o tym mówić. O mam pomysł! Może zaproszę moje misie pluszowe?(To sarkazm).
- Mamo przestań - westchnęłam znudzona tą konwersacją - Nie robię żadnej imprezy. Nawet nie znam nikogo, kogo mogłabym zaprosić - i w tym momencie skończyłam tę rozmowę. Mama już więcej się nie odzywała. Może jedynie do ojca. Gadali o jego nowej firmie. Ja postanowiłam już pójść do szkoły, bo nie chciałam z nimi dłużej siedzieć i słuchać tych głupot. Wyszłam z domu. Był zimny, jesienny poranek. Owinęłam się swoją kurtką i dzielnie kroczyłam dalej. Nie napotkałam nikogo. To wyglądało tak, jakby te całe miasto było wymarłe, jakby nie było żywej duszy. Kiedy nagle przeklęłam się za te moje błyskotliwe przemyślenia, bo nagle znikąd pojawił się jakiś tajemniczy mężczyzna. Ja to mam szczęście... Obmierzał mnie od góry do dołu. Mam nadzieję, że nie chce mnie zgwałcić lub zabić. Zaczęłam coraz głośniej oddychać i coraz bardziej się bać. Szłam coraz szybciej. Lecz ten przeklęty człowiek nie dawał za wygraną, złapał mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę, a ja poczułam, jak moje serce przeskakuje do gardła. To było przerażające. Co on ode mnie chce?
- Witam, jestem Peter - uśmiechnął się przyjaźnie. To było dziwne.
- Dzień dobry, przepraszam śpieszę się - wymamrotałam cicho i próbowałam go wyminąć, lecz facet stanął mi na drodze.
- Nie bój się mnie - oznajmił, próbując mnie uspokoić. Ale bądźmy szczerzy to nie dało za wiele - Nigdy cię tu nie widziałem, więc domyślam się, że jesteś nowa w mieście - mruknął.
- Tak, jestem - odpowiedziałam krótko i miałam nadzieję, że da mi już spokój.
- Jak się nazywasz? - tu miałam ciężki orzech do zgryzienia. Nie byłam pewna, czy mam mu podać prawdziwe imię i nazwisko czy może skłamać. Postanowiłam, że powiem prawdę, bo skoro tu mieszka, to pewnie moje kłamstwo wyszłoby szybko na jaw.
- Nazywam się Cassidy Hope Collins - odparłam grzecznie.
- Hmm, ciekawe - zaczął się gładzić po podbródku - dobra nie zatrzymuję cię dłużej, leć dziecino do szkoły - znowu posłał mi ten krzywy uśmieszek. Ja mu nie odpowiedziałam tylko ruszyłam w dalszą drogę. Co za pajac. Co on w ogóle ode mnie chciał. I czemu tak dziwnie się zachował, jak usłyszał moje nazwisko? Ehh, nieważne. Mam teraz ważniejsze rzeczy na głowie, mianowicie pierwszy dzień w nowej szkole. Weszłam do środka. Zgromadziło się tu już dużo ludzi, co znaczyło, że tamten mężczyzna zatrzymał mnie na dłuższą chwilę. Spojrzałam na zegarek. Była godzina 07:45. Czyli miałam jakieś piętnaście minut, zanim rozpocznie się lekcja. Postanowiłam, że poszukam swojej szafki, co nie było aż takie trudne. Ta szkoła była o wiele mniejsza od tej w Nowym Yorku. Schowałam wszystkie swoje książki do środka, oprócz tych od historii. Ponieważ moja pierwsza lekcja to historia. Kroczyłam niepewnie korytarzem i czułam te wszystkie spojrzenia ciekawskich ludzi na sobie. Po krótszej chwili znalazłam się już pod klasą. Pod którą również stała grupka ludzi. Ja stałam sama pod ścianą, spoglądając na opuszki swoich palców. 
- Hej! - usłyszałam dźwięczny głos. Obróciłam się w stronę, z której się wydobywał. Obok mnie stała rudowłosa dziewczyna o najpiękniejszych zielonych oczach, jakie kiedykolwiek widziałam. 
- Cześć - odpowiedziałam niepewnie. Wyglądała na przemiłą osobę.
- Jesteś tu nowa prawda? Nazywam się Lydia Martin, a ty? - spytała lustrując mnie, można by rzec, że na wylot.
- Tak, jestem Cassidy Hope Collins- podałam jej rękę, którą rudowłosa lekko uścisnęła.
- Miło mi cię poznać - rzekła i od razu zaprowadziła mnie do swoich przyjaciół w celu przedstawienia mnie. Najpierw zwróciła się do mnie brunetka o śniadej cerze - Cześć jestem Allison - uśmiechnęła się, a na jej policzkach pojawiły się dołeczki.
- Jestem Cassidy- odwdzięczyłam się tym samym.
- Jestem Scott- odezwał się brunet, stojący obok niej. Wyglądał jakby miał latynoskie korzenie. Był naprawdę przystojny.
- A ja jestem Stiles - wychylił się inny brunet, który przez to prawie się wywrócił. Wszyscy zaczęli się od razu śmiać. Był równie przystojny, jak jego kolega. Mogłabym powiedzieć, że nawet przystojniejszy.
Ostatnią osobą, która się przedstawiła, była Malia. Wszyscy byli mili i życzliwi. Po chwili zjawił się nauczyciel i weszliśmy wszyscy do klasy. Nauczyciela każdy nazywał trener. Dziwaczny zwyczaj. Zaprosił mnie na środek klasy. Musiałam się przedstawić i opowiedzieć o sobie, co było strasznie żenujące i pewnie wyglądałam, jak jakiś pomidor. Na szczęście szybko mogłam usiąść na swoim miejscu. Trener zaczął prowadzić lekcje. Opowiadał o wojnie secesyjnej, co pewnie nikogo nie zainteresowało. Ja co chwilę odwracałam się w stronę Stilesa. Przyjemnie mi się na niego patrzyło. Jego profil był idealny. Lekko zadarty nos, pełne usta i idealnie wyrzeźbione kości policzkowe. Po kilku sekundach odwróciłam się w stronę tablicy, bo nie chciałam, żeby mnie przyłapał na gapieniu się.
Za chwilę usłyszałam ciche " Pssst" wydobywające się z ust rudej koleżanki. Lekko przechyliłam się w jej stronę, a ona zaczęła szeptać mi do ucha - Stiles się na ciebie ciągle gapi - mówiła podekscytowana. 
- Serio? - nie dowierzałam, powoli obróciłam się do niego i ujrzałam jego szelmowski uśmieszek. Zawstydziłam się, zagryzłam lekko wargę i odwróciłam się do Lydii.
- Mówiłam - uśmiechnęła się, całkowicie zadowolona z siebie. Nie ukrywam, że podobało mi się to, że chłopak zwracał na mnie uwagę. Historia minęła szybko, a my już znajdowaliśmy się na dziedzińcu koło szkoły. Siedzieliśmy wszyscy na trawie, odpoczywaliśmy. Nasza rozmowa była ożywiona i pełna żartów Stilesa. On co chwilę na mnie spoglądał i się uśmiechał, a Malia posyłała mi nieufne spojrzenie. Po chwili zaproponowała mi, żebym się z nią przeszła i pogadała. Oho, chyba mam kłopot. Pewnie teraz mnie skrzyczy i zwyzywa za swojego chłopaka. Strasznie się obawiam. Przystanęłyśmy na chwilę przy drzewie - Słuchaj - zaczęła Malia, a ja poczułam jak momentalnie robi mi się gorąco - Chciałam zaprosić cię dzisiaj na moją imprezę, co ty na to?- zaproponowała emanując radością. Jakoś w tym mieście trudno rozgryźć ludzi, którzy tu mieszkają. 
- Emm jasne- wymamrotałam.
- Okej, świetnie. Lydia pewnie po ciebie zajdzie i pokaże ci gdzie mieszkam- zapewniała mnie. Od razu się ucieszyłam, bo gdybym miała sama do niej trafić, to jestem pewna, że bym nie trafiła. Nie za bardzo orientowałam się w terenie. I ucieszyłam się, że taki obrót sprawy był. Bo naprawdę się bałam, że będę miała kłopoty ze strony dziewczyny Stilesa. Po tej krótkiej rozmowie wróciłyśmy z powrotem do przyjaciół.
Lydia nalegała, żebym poszła z nimi na trening chłopaków. Grali w Lacrosse. Jakoś nie miałam ochoty, ta dyscyplina sportowa kojarzyła mi się z Kaiem - No proszę chodź - wciąż nalegała, ciągnąc mnie za nadgarstek w stronę boiska.
- Nie chcę Lydia, może kiedy indziej - zrobiłam oczy jak szczeniaczek. Może to na nią zadziała. Jednak nie.
- Obrażę się, jeśli nie pójdziesz z nami - stanęła i tupnęła nogą. To było troszkę komiczne, bo jeszcze wydęła wargę, jak malutkie dziecko, które nie dostało swojej ulubionej zabawki.
- Dobra idę! - powiedziałam zrezygnowana. Lydia Martin wiedziała, jak przekonywać.
- Wiedziałam! - klasnęła w ręce pełna euforii. Chłopcy już szykowali się do treningu. Wszyscy przebrani w czerwone stroje. Nawet zauważyłam nauczyciela od historii. Aaaa, teraz już wiem dlaczego nazywają go panie trenerze. Ale jestem głupia. Zaczynali od prostego treningu, czyli Scott stał na bramce, a reszta ustawiła się w rządku naprzeciwko niego i próbowała strzelić gola.
- Idę po jakieś picie - rzuciłam do dziewczyn i zeszłam z trybun. Szłam obok boiska, gdy nagle zauważyłam lecącą piłkę w moją stronę. Nie wiem kiedy i nie wiem jak, ale udało mi się ją złapać. To było coś niebywałego, bo ta piłka była rzucona z miejsca oddalonego ode mnie jakieś 50 m. Wszyscy zaczęli wiwatować i klaskać. Widocznie spodobało im się. Od razu podbiegli do mnie chłopcy z drużyny razem z trenerem - Dziewczyno jesteś niesamowita - rzekł trener - może chciałabyś być w naszej drużynie? - spytał całkowicie poważnie. Przecież to niemożliwe. Ta drużyna składa się całkowicie z chłopców, więc byłabym jedyną dziewczyną. I co może jeszcze miałabym się przebierać u nich w szatni? Niedoczekanie.
- Nie sądzę by to był dobry pomysł - westchnęłam.
- Ale jak to? Wszyscy widzieli, że jesteś świetna, chociaż spróbuj - namawiał mnie Scott. Wyjątkowo się zgodziłam. Stiles rzucił mi strój do Lacrosse, który był 2 razy większy ode mnie. Ubrałam go i ustawiłam się w rzędzie za nim. Kiedy przyszła moja kolej, czułam jak nogi uginają się pode mną. Zaczęłam pocić się, jak świnia. A głosy innych były przytłumione. Ale wiedziałam, że teraz nie mam odwrotu. Po prostu ustawiłam się, zamachnęłam rakietą i....GOL! Ponownie wszyscy zaczęli krzyczeć i wołać moje imię.
- Postanowione, jesteś w drużynie. Nie masz innego wyjścia. Następny trening we wtorek - oznajmił z szerokim uśmiechem pan trener. Ehh, chyba faktycznie nie mam wyjścia. Jak to będzie wyglądać?
- Tylko jest jedna prośba - powiedział trochę ciszej - musisz ściąć włosy albo je chować. Nikt nie może się dowiedzieć, że jesteś dziewczyną - puścił mi oczko. Widzę, że robi się coraz lepiej. Na pewno nie zetnę swoich ukochanych włosów. Więc od teraz będę musiała się męczyć, żeby je chować.
Scott POV:
- Widziałeś to? - szepnąłem do kumpla tak, aby nikt nie usłyszał. Muszę powiedzieć, że sam nie dowierzałem w to, co się tam stanęło. To było niemożliwe. Ona była dziewczyną. I jeszcze nikomu "normalnemu" nie udało mi się strzelić gola. Jestem zajebanym wilkołakiem. Coś czuję, że ona nie jest normalna. Coś musi być na rzeczy. Może też jest wilkołakiem albo kojotem, jak Malia.
- Noo i muszę powiedzieć, że to nie było normalne - zaczął się drapać po głowie Stiles.
- Zagadaj z nią, może jest wilkołakiem - zaproponował chłopak. On chyba postradał zmysły. Nie znam tej dziewczyny. Nie będę się narażał dla niej.
- Nie ma mowy Stiles - odparłem sucho - Muszę mieć dowód na to kim jest. Wtedy podejmę wszelkie działania - powiedziałem stanowczo.
- Więc od dzisiaj zaczynamy misję: śledzić nową? - spytał głupawo.
- Tsaa, jasne - prychnąłem śmiechem.
Mary POV:
- Kochanie Lydia do ciebie przyszła! - usłyszałam głos rodzicielki z dołu. Po chwili w moim pokoju zjawiła się rudowłosa koleżanka.
- I jak tam gotowa? - spytała, przyglądając mi się. Wcale nie byłam gotowa. Kompletnie nie wiedziałam, co mam założyć. Miałam za dużo ubrań no i większość nie nadawała się na imprezę.
- Widzę, że nie - zaczęła się śmiać - Dobra, pokaż co tam masz w tej szafie - wskazała na biały mebel. Ja tylko otworzyłam, a ona zaczęła przebierać w moich ubraniach. Oczywiście wszystko porozwalała. A najśmieszniejsze jest to, że wczoraj wszystko starannie poukładałam. Po jakichś piętnastu minutach wyjęła sukienkę, którą dostałam od Kaia na rocznicę. Od razu zaszkliły mi się oczy. Lydia to zauważyła i szybko zaczęła mnie tulić - Ciii, już spokojnie - zaczęła głaskać moją głowę - Właściwie to czemu płaczesz? - oddaliła się trochę żeby na mnie spojrzeć.
- Dostałam tą sukienkę od mojego chłopaka - chlipnęłam.
- Nie martw się. Dzisiaj się zabawisz i poznasz kogoś innego- pocieszała mnie. Może ma rację. Powinnam zapomnieć o Kaiu. On pewnie już zapomniał i znalazł sobie nową dziewczynę. Lydia zrobiła mi makijaż i ułożyła fryzurę. Zajęło jej to godzinę. Byłyśmy już gotowe, więc zeszłyśmy na dół. W salonie siedział James, więc zaprezentowałyśmy się jemu - Fiu fiu dziewczyny. Wygladacie niesamowicie- gwizdnął. 
- A no i nie pijcie za dużo- puścił nam oczko. 
- Nie interesuj się tym- wystawiłam mu język. 
Impreza już się zaczęła dobrą godzinę temu. Byłyśmy modnie spóźnione. 
- Hej- machała do nas Allison, która zauważyła nas z daleka. Podeszłyśmy do niej. Na kanapie siedzieli Scott i Stiles, na których kolanach siedziały Allison i Malia. Każdy z nich miał czerwony kubeczek z piwem. Nam również podali. Żartowaliśmy wszyscy. Gadaliśmy o dzisiejszym dniu i o treningu - Byłaś dzisiaj niezła, na czym jedziesz? - zaczął żartować Stiles. Fuu, jak on mógł tak zażartować. Nigdy nie wzięłabym takiego świństwa.
- Nie potrzebne mi to gówno - puściłam mu oczko.
- To może jesteś wilkołakiem? - wypaliła Malia, a wokół nas nastała grobowa cisza. Jedynie inni posyłali jej wściekłe spojrzenia. Nie rozumiałam dlaczego. Żeby rozluśnić trochę atmosferę Lydia postanowiła wszystkich zaciągnąć na parkiet.
Scott tańczył z Allison, Stiles z Malią, a ja z Lydią. Po krótkim czasie usiadłam z powrotem na kanapę, bo do Lydii dołączył się Jackson, jej chłopak. Nalałam sobie jeszcze trochę piwa i powoli je sączyłam. Obok mnie siedzenie zaczęło się zapadać, Stiles usiadł obok mnie i szczerzył się, jak mały chłopczyk. 
- Czemu siedzisz tu sama?- spytał zatroskany.
- Nie chciałam nikomu przeszkadzać - posłałam mu lekki uśmiech.
- Chodź ze mną zatańczyć - walnął prosto z mostu. Nie chciałam zbytnio, bo nie chciałam problemów z Malią.
- A gdzie twoja dziewczyna? - spytałam wskazując na parkiet.
- W toalecie. No chodź- złapał mnie za nadgarstek i siłą ciągnął na parkiet. Tańczyliśmy do piosenki Ron Pope - A drop in the ocean. Była to wolna piosenka, więc przytuleni lekko kołysaliśmy się w rytm muzyki. Nagle ktoś nas odciągnął i nie musiałam się domyślać kto. Kurwa, teraz już na prawdę mam przechlapane. Malia posłała mi tylko ostrzegawcze spojrzenie, a na Stilesa zaczęła się drzeć. Mną zajęły się Allison i Lydia. Zaprowadziły mnie prosto do toalety - Słuchaj daj sobie spokój ze Stilesem - ostrzegła mnie Allison. O co jej chodzi? Przecież nic nie zrobiłam.
- Przecież ja nie jestem nim zainteresowana, poza tym go nie znam - tłumaczyłam się. Nie chciałam, żeby dziewczyny były na mnie złe.
- No i dobrze. Malia jest teraz strasznie wściekła, więc może być nieobliczalna - rzuciła Lydia.
- Najlepiej do nich nie podchodź - powiedziała Allison i dziewczyny wyszły. Zostałam sama z tym natłokiem myśli. Postanowiłam, że pójdę do domu. Nie powinnam tu być, nie chciałam większej ilości problemów. Wyszłam z imprezy i szłam w zimny jesienny wieczór w stronę domu. Opatuliłam się kurtką. Nagle ktoś przeciął mi drogę. Był to wysoki brunet o zielonych oczach. Miał niezbyt przyjazny wyraz twarzy.
- Ty jesteś Cassidy Hope Collins? - spytał niskim głosem.
- T-tak - wydukałam. Byłam przerażona. Skąd on do jasnej cholery zna moje imię? Mam dzisiaj jakiegoś pecha, najpierw ten koleś z rana, sytuacja na imprezie, a teraz ten typ. Czy ja mam napisane na czole "Czepiajcie się mnie"? Wątpię.
- To powiedz swojemu ojcu, że ma się pojawić u Dereka Hale'a- rzucił ostro, odwrócił się i odszedł. Okej, to było dziwne. Co on chce od mojego ojca? Czy zalazł mu za skóre, albo wisi mu kasę? Muszę jutro z tatą o tym porozmawiać. Reszta drogi była spokojna i bezpiecznie wróciłam do domu. Nie jadłam już nic, tylko od razu pobiegłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Przecierałam dłońmi zmęczoną twarz. Byłam już zmęczona tym dniem, który podarował mi wiele wrażeń.
Stiles POV:
- Malia uspokój się. To był zwykły taniec. To tak jak bym tańczył z Lydią lub z Allison - tłumaczyłem swojej dziewczynie.
- Daj spokój - machnęła ręką i wyszła z imprezy. Rewelacyjnie. I jeszcze nie mogłem znaleźć Cassidy.
- Widziałeś Cassidy? - spytałem Scotta.
- Nie - odrzekł krótko.
- Ale mam ważną wiadomość - powiedział cicho - Derek dzwonił i powiedział, żebyśmy do niego przyszli.
- A co się stało? - spytałem przestraszony.
- Właśnie nie wiem - odpowiedział i wyszliśmy z imprezy i pojechaliśmy moim jeepem do domu Hale'ów. Derek już na nas czekał, był widocznie czymś zmartwiony.
- Muszę wam coś powiedzieć - zaczął od razu, nie dając nam nawet szansy usiąść - Wasza koleżanka to wilkołak - powiedział na jednym tchu.
- Cassidy? - spojrzałem na niego zszokowany.
- Tak - powiedział sucho - a do tego jej korzenie pochodzą od pierwszych wilkołaków, ona jest z rodziny królewskiej i do tego najpotężniejszej rodziny - splunął.
- Wiedziałem - odparł Scott, pewny swoich wcześniejszych podejrzeń.
- I jeszcze jedno - dodał, gdy chcieliśmy już wychodzić - w wieku 18 lat może aktywować klątwę, a wtedy stanie się "she wolf", czyli najpotężniejszym wilkołakiem na świecie - w tym momencie sam się zląkł. Że co?! Cassidy i "she wolf"? Najpotężniejszym wilkołakiem? Chyba ten napływ informacji przegrzał mi mózg.
- Ale co oni chcą od nas? - spytał Scott.
- Od nas raczej nic - westchnął - ale podejrzewam, że ktoś się zbliża do Beacon Hills, silniejszy od tej rodziny i to, że oni się tu przeprowadzili ma z tym związek - oparł się o parapet i spoglądał w okno.
- Kto niby? - spytałem już nieźle wystraszony.
- Nie wiem, ale tego zamierzam się dowiedzieć - powiedział pół szeptem - dlatego chcę porozmawiać z ojcem tej waszej koleżanki - zacisnął pięści. To nie wróży nic dobrego.
- Ale sam powiedziałeś, że oni nie mogą nic nam zrobić - zauważył Scott.
- Tak, ale jestem pewien, że przez nich się to coś tu zbliża - ryknął - Czuję to, jest silniejsze od każdej istoty, jaką spotkałem w swoim życiu i jestem pewien, że będzie trudno tego przeciwnika pokonać - westchnął zmęczony.
Co, jak to?! Kto to może byc? Pokonaliśmy już tylu groźnych przeciwników, ale nigdy nie widziałem takiego przerażenia w oczach Dereka. Chyba wszyscy mieszkańcy Beacon Hills powinni zacząć się bać.
- Nie mówimy nic dziewczynom - powiedział Scott stanowczo - nie chcę ich martwić - spojrzał smutnym wzrokiem.
- Dobra - zgodziłem się. Już niedługo trzeba będzie się szykować na kolejną wojnę. A najgorsze jest to, że nie znamy przeciwnika. I ta cała informacja o rodzinie Cassidy. Ciekawe co ich tu sprowadziło....Musimy się tego dowiedzieć.


Jak myślicie? Kiedy wampiry przybędą do Beacon Hills? I co się stanie?

poniedziałek, 25 maja 2015

Prolog

Historia opowiada o nastoletniej dziewczyny pochodzącej z Nowego Yorku. Była zwykłą nastolatką, przynajmniej za taką się uważała. Ale prawda była całkiem inna. Miała unikalne korzenie, o których nie miała pojęcia. Pochodziła z królewskiej rodziny wilkołaków, którzy wywodzili się od pierwszych wilkołaków. Dziewczyna nie była niczego świadoma. Jej brat, James wiedział o wszystkim. Ojciec go wtajemniczył, gdy skończył 18 lat. Tak samo miało być z Cassidy. Jej tata nie chciał, żeby dowiedziała się zbyt wcześnie, bo to mogłoby narazić ją na ogromne niebezpieczeństwo. Według wierzeń miała być ona prawdziwą "she wolf", czyli najpotężniejszym wilkołakiem na świecie. I gdyby ktokolwiek dowiedział się o tym wcześniej, czyli przed aktywowaniem klątwy, mógłby ją zabić. Cassidy miała również wcześniej chłopaka o imieniu Kai. Nie wiedziała o tym, że jej chłopak tak na prawdę jest wampirem, czyli wedle prawa jej odwiecznym wrogiem. Kai również nie wiedział o niezwykłym pochodzeniu swojej wybranki. Tworzyli idealną parę przez kilka dobrych lat. Nawet dwa lata z rzędu wygrali tytuł "KRÓLA I KRÓLOWEJ BALU". Pewnego dnia ojciec nastolatki postanowił przeprowadzić się do małej miejscowości Beacon Hills położonej w stanie California. Czyli od Nowego Yorku było oddzielone jakieś 2 858 mil. Więc już na zawsze mogła się pogodzić z tym, że nie wróci do Nowego Yorku i że musi zostawić swojego chłopaka i przyjaciół. Cassidy niezbyt chętna była na przeprowadzkę, wręcz była wściekła za decyzję ojca, ale wiedziała, że nic nie może zrobić. Najbardziej wkurzało ją to, że jej brat tak bardzo popiera ojca, mimo że sam nie chce się przeprowadzać. To doprowadzało ją do szału.
 Gdy dziewczyna znajdzie się w Beacon Hills, jej życie obróci się o 180 stopni. Pozna wiele nowych, ciekawych ludzi, którzy wtajemniczą ją w niezwykły świat. Pozna co to prawdziwa przyjaźń, miłość, lojalność i prawdziwy heroizm. Zakocha się w osobie, w której nigdy by się nie zakochała. I tak na prawdę dowie się, że jej miłość nigdy nie była prawdziwa. Była ściemą. I przez jeden czynnik jej dawny ukochany ją znienawidzi. Do Beacon Hills przybędzie ciemność, zło, niewyobrażalne zło i największy wróg wilkołaków, czyli WAMPIRY. One zmienią wszystko. Nie mają litości. Potrafią nawet zabić swoją miłość. Będzie toczyła się krwawa batalia.
Jeśli chcecie dowiedzieć się, jak potoczą się losy bohaterów to zapraszam do czytania fanfiction o nadprzyrodzonych istotach, oparty na serialu "Teen Wolf".



Bohaterowie

Cassidy  Hope Collins:
Nastolatka w wieku 18 lat. Przeprowadziła się z Nowego Yorku do Beacon Hills. Zostawiła tam swojego chłopaka Kaia i swoich przyjaciół. Jest wilkołakiem pochodzącym z rodziny królewskiej, choć ona sama o tym nie wie. Po jakimś czasie zaiskrzy między nią i jednym z bohaterów. Pozna co to prawdziwa miłość, lojalność i przyjaźń.



Stiles Stilinski:
18 latek, w ostatniej klasie, tak zwanej senior class. Przebojowy nastolatek, zabawny, lecz często nierozgarnięty. Jest niesamowicie inteligentny. To on ma najlepsze plany i pomysły, to on rozwiązuje najcięższe problemy. Jego obecna dziewczyna to Malia Tate(właśc. Hale). Lecz mimo wszystko ciągnie go do nowo przybyłej dziewczyny.



Scott Mccall:
Najlepszy przyjaciel Stilesa, jest z nim w tej samej klasie. Jest wilkołakiem alfa. Przyjazny brunet, o dobrym sercu. Pomaga innym i często się poświęca. Jego dziewczyna to Allison Argent. Jest on bohaterem w ciele nastolatka, już od dłuższego czasu ratuje ludzkie życia.


Allison Argent:
Łowca wilkołaków, dziewczyna Scotta. Zawsze pomaga swoim przyjaciołom. Jest odważna i bardzo kocha swojego chłopaka, mimo że zgodnie z naturą powinien być on jej wrogiem. Oddałaby za niego życie,


Lydia Martin:
Rudowłosa piękność. Jest Banshee. Bardzo inteligentna z ogromną intuicją. To dzięki niej często sytuacja jest uratowana. Dziewczyna Jacksona Whittemore'a. 


Jackson Whittemore:
Chłopak Lydii. Wilkołak, który wcześniej był kanimą, ale dzięki pomocy przyjaciół znów stał się upragnionym wilkołakiem. Po tym zdarzeniu doznał również wewnętrznej zmiany. Jest strasznie zakochany w swojej dziewczynie. Należy do watahy Scotta.



Derek Hale:
Przyjaciel Scotta, również należący do jego stada. Kiedyś był alfą. Dzięki wydarzeniom z przyszłości jest zamknięty w sobie. Jego najlepszy przyjaciel to Stiles, choć próbuje to ukrywać.



Malia Tate (Hale):
Obecna dziewczyna Stiles'a. Jest kojotem. Jej najlepsze przyjaciółki to Lydia i Allison. Nie jest przekonana do Cassidy, właściwie jej nie lubi, nawet nie wie za co. Jest córką Petera.



Peter Hale:
Ojciec Malii. Wilkołak i były alfa. Nie jest w stadzie Scotta, bo wciąż próbuje odzyskać, to co mu kiedyś zabrano, czyli bycie alfą. Ma psychopatyczne zachowanie. Często pomagał Scottowi, oczywiście po to by móc się do niego zbliżyć i podstępem go zniszczyć.


James Collins:
Starszy o 2 lata brat Cassidy. Bardzo kocha swoją siostrę. Jest wilkołakiem i jako jedyny wie o tajemnicy swojej rodziny. Razem ze swoim ojcem trzymają ten sekret bardzo ściśle. Nie chcą, żeby dziewczyna dowiedziała się, że ciąży nad nią taka klątwa, bo inaczej mogłaby stać się jej krzywda. W późniejszym czasie zakocha się w Malii.

 


Klaus Mikaelson:
Przywódca wampirów. Najgroźniejszy ze wszystkich, uwielbia rozrywać swoje ofiary na kawałki. Jeszcze nigdy z nikim nie przegrał. Nie boi się nikogo. Jest bardzo uczulony na wilkołaki, nienawidzi ich i z chęcią wytępiłby wszystkie.


Malachai(Kai) Parker:
Były chłopak Cassidy. Jest wampirem, który współpracuje z Klausem. Nigdy nie wiedział, że rodzina Cassidy to tak na prawdę ważna i szanowana rodzina wilkołaków. Bardzo kochał Cassidy. Kiedy spotyka ją w gronie wilkołaków rozwściecza się i chce zabić wszystkich.



Damon Salvatore:
Niebezpieczny wampir, bliski przyjaciel Klausa. Znienawidził ród wilkołaków, po tym jak one zabiły jego matkę. Jest strasznie mściwy i nieustraszony.


Stefan Salvatore:
Wampir, brat Damona. Nienawidzi Klausa, ale jest zmuszony z nim pracować, ze względu na brata. Jest jedynym dobrym wampirem, który nie ma nic przeciwko wilkołakom. Udaje, że ich nienawidzi. W późniejszym czasie będzie im pomagał


No i to wszyscy główni bohaterowie. Wiadomo w tym opowiadaniu będzie wielu innych, ale uznałam, że bez sensu ich wszystkich przedstawiać. Niedługo pojawi się prolog i mam nadzieję, że się spodoba. Jeżeli ktoś umie ładnie edytować bloga, to prosiłabym o kontakt:)